Udało mi się wczoraj zwalczyć trojany i zmalować kolejny obrazek :)
Tym razem na miękko - bardzo miękko.
Malowałam go zgodnie ze wskazówkami zegara zaczynając od godziny 1 :D , czyli najpierw górny prawy kwadrant, później dolny prawy, później dolny lewy i jak wyschło wszystko odwróciłam obrazek do góry nogami i namalowałam lewy górny (po odwróceniu zaś był prawy dolny) A zrobiłam to dlatego, coby spływająca w dół farba nie zalała mi wrzosowej kępy.
Ta wrzosowa kępa była taaaaka śliczna (musicie mi uwierzyć na słowo) zanim farba z niej nie spłynęła i kępa nie zbladła ...
No cóż, takie są konsekwencje malowania na sztaludze, że wszystko sobie spływa w dół , nie tylko woda ale i pigment.
Nie zastosowałam płynu maskującego, a to, co mi farba zalała po prawej stronie obrazka (brzozowe pnie) - wyskrobałam jak praca wyschła. Ta metoda bardziej mi się podoba niż maskowanie. Nie mam ino odpowiedniego narzędzia i ciut mi niewygodnie :)
Pozdrawiam Gości serdecznie :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz